Antalya - czyli gdzie obudził się we mnie "turysta"

Oh Antalyo, kraino tureckiej turstyki, ty jesteś jak... jak niezwykła odmiana po stambulskim mrowisku!

***

Wylądowałam w Antalyi... bardzo spontanicznie, bardzo szybko i dlatego też bardzo ekscytująco! Dosłownie w ciągu godziny (w poniedziałek o siódmej rano!) znalazłam towarzyszkę podróży, a po południu miałyśmy już bilety lotnicze na niedzielę.


Antalya obudziła we mnie to, czego Stambuł nie mógł - "uśpionego turystę". 
Wszędzie biegałam z aparatem fotograficznym, robiłam zdjęcia wszystkiemu  i wchodziłam gdzie się dało! Nie to co w Stambule, gdzie od pierwszego dnia przyjazdu, i już pewnie do końca życia, będę "typowym mieszkańcem", a więc takim co nie zwiedza, nie fotografuje, nie wtyka wszędzie nosa...

Jesteśmy w Antalyi! Mój niewyraźny wygląd spowodowany jest przespaniem całej drogi ;)


Antalya to co innego.

Moje pierwsze wrażenie jest bardzo pozytywne - miasto wielkości stambulskiego Kağıthane (no może trochę przesadzam z jego maleńkością chociaż, może nie? dobra, przesadziłam), otoczone z trzech stron górami (!!!) a z czwartej strony morzem... (oh!) Przestrzeń i zieleń wszędzie. Palmy porastają każdy brzeg wszystkiego (chodników, placów, krawężników, miedzy, nabrzeża itd.), trawniki są pięknie przystrzyżone, gdzie niegdzie rosną kaktusowe kwietniki, szerokie ulice, rzadko pobudowane budynki, do tego niskie.

Poczucie przestrzeni niesamowite, szczególnie po doświadczeniach ze Stambułu, który jest tłoczny, sciśnięty, gwarny, mało zielony (jeśli w ogólę) i wysoko pobudowany. Duszny.


***


Był koniec marca 2016 roku. Słońce pięknie grzało (18-24 'C), w morzu woda około 18 'C... jak nic polskie lato nad Bałtykiem! No dobra, plaża już nie ta, bo same kamienie, no i woda nie ta bo znaaaacznie czystsza, i słona (nie sprawdzajcie! tfu tfu).

Park, któryś nad wodą, ale ładny. I ten widok...


W samej Antalyi turystycznym "sercem", jak wszędzie, jest centrum. Mieści się ono nad brzegiem morza kusząc turkusowo-szafirowymi wodami. W wązkich uliczkach schodzących na nadbrzeże nawołują sprzedawcy pamiątek, biżuterii i wszelkiej maści odzieży.

Taaaaaaki widoczek ze schodów!

Jest wiele pięknych miejsc widokowych, takie miejsca też można sobie "zorganizować", niekoniecznie udając się tam gdzie turyści. Parki, parkingi, schody. Wychodzących na morze punktów spotkań jest wiele, tylko trzeba się ruszyć i "połazić".


A co jadłyśmy? no cóż... jak wariatki: mase czipsów i kebaby, jakieś lody i w ogóle wszystko czego normalnie w Stambule (w aż takich ilościach) nie jemy.


Co do samego słońca to w sumie nie było bardzo odczuwalne, ale po 2 godzinach leżenia na plaży, spiekłam (dosłownie!) raka... aż wstyd się przyznać jak bardzo! Jeśli jesteście ciekawi, popatrzcie na puszkę Coca-Coli - to białe to skóra pod kostiumem, tyle się nie opaliło...

Zachód słońca nad zatoką w Antalyi...

Komentarze

  1. Polskie obywatelstwo zobowiązuje. Piszemy "w ogóle", a nie "wogólę".
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Nigdy nie byłam w Antalyi, a bardzo mnie kusi, szczególnie, że napisałaś o zieleni - zawsze wydaje mi się, że w tureckich miastach jej kompletnie nie ma :D Miałam nadzieję jechać w najbliższym czasie w te rejony, ale psikus - stan wyjątkowy i mój mąż nie może opuszczać Izmiru :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękny jest ten zachód słońca nad zatoką, nie mogę się napatrzeć.

    OdpowiedzUsuń
  4. Antalya to moje ulubione miasto całej Riwiery Tureckiej. Plaże są przepiękne, szerokie i piaszczyste, a kurorty mam wrażenie, że najlepsze jakie widziałem w Turcji. Antalya nie jest tak tłoczna jak Alanya i to właśnie mi się podoba!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty